środa, 30 lipca 2014

tysiącem srebrnych nożyc szybko strzygą ciszę

Edit Posted by with No comments
Zawsze tak szkoda mi lata, każdego upływającego dnia. Siedzę na balkonie, przyglądam się kotu samobójcy na drugim piętrze i myślę o tym że każdy kolejny dzień będzie krótszy... Odleciały już chrabąszcze, gdzieś w oddali, pod ławką teraz opuszczoną, świerszcz pociera nóżką o nóżkę...

środa, 8 stycznia 2014

Jalfrezi

Edit Posted by with No comments
W ramach postanowień noworocznych (o zgrozo!) powstał plan domowych posiłków na pochybel kuponom z McShita, które z takim zamiłowaniem realizuje mój mąż (żeby nie było - ja też tam jadam, ale tylko kurczaka łańcuchowego zmielonego z budą i mcfisha, który pewnie nie widział morza...). 
Wybór padł na jalfrezi z curry (kocham curry!) z przepisu Olivera. 
Tym razem jednak gotowania postanowiłam nie zaczynać jak w każdym moim przepisie od sprzątania kuchni (nie to żeby w kuchni było czysto), ale od zamówienia zakupów. Miły pan z popularnej sieci wniósł torby do kuchni i już mam wszystko żeby zacząć. Hmmm...czy na pewno wszystko?
Pierwsze punkty przepisu:
Obierz, przekrój i posiekaj cebulę (ostatnia cebula wyszła wczoraj, zakupy zamawiałam w niedzielę...)
Pokrój papryczkę chilli (chilli w tesco nie stwierdzono)
Obierz imbir (dlaczego do cholery nie zamówiłam imbiru? zadowolona mówię mamie przez telefon że czytałam że imbir szybko pleśnieje a mój w lodówce nie:) Tzn. "nie" było aktualne w zeszłym tygodniu - zielony, jak na złość!)
Zerwij i posiekaj listki kolendry (badyl doniczkowy zwiędł kilka dni temu).
Czort jakiś czy spisek? Z pierwszych czterech składników nie mam żadnego. Ale nie takie rzeczy już w kuchni przeżyłam:) Gotuję dalej... a raczej zaczynam ze składnikami, które mam.
Ile to jest "sporo" oleju i "trochę" masła? Niech cię szlag, Jamie, następnym razem ugotuję coś z Gordona...
Zanim przeszłam do dalszej części przepisu, zapuściłam Peszek i jej "pan nie jest moim pasterzem". W temacie zarzynania owieczek stwierdzam z przerażeniem, że gdy Oliver pisze "przekrój ostrożnie dynię piżmową" nie chodzi mu o bezpieczeństwo tegoż warzywa...Cudem nie odcięłam sobie ręki!
Na szczęście mieszanka papryki, dyni i ciecierzycy w garnku wygląda tak kolorowo i uroczo że udaje mi się zapomnieć o fobii krwi.
Następny punkt przepisu: umyj nóż, zatrzyj ślady zbrodni, wyrzuć zakrwawione ręczniki papierowe. Nie, w razie wątpliwości - Jamie o tym nie pisze, zawsze zapomina o sprawach kluczowych... Ale od czego macie mnie:)
Kolejny stwierdzony brak w przepisie. Nie ma dopiska: "poproś rano męża by odkręcił słoik z curry, bo gdy wyjdzie do pracy, nic już nie ugotujesz...". Zakrętka ani drgnie. Z pomocą przychodzi tłuczek do kotletów i nóż. 
Octu balsamicznego też nie mam, musi wystarczyć winny. Nie muszę odmierzać czterech łyżek. Przy wlewaniu pierwszej chlusnęła mi się do garnka poważna ilość...ups. 
Efektem kuchennych zmagań jest gar potrawy jak dla pułku wojska o niewiadomych jeszcze walorach smakowych. Co do rezultatów dam znać i jeśli będzie warto umieszczę przepis:) 

niedziela, 3 listopada 2013

Storczyki, ryby i inne badyle...

Edit Posted by with No comments
Wczoraj stłukłam akwarium rybce. Niechybny znak, że nie powinnam się brać za sprzątanie, bo gdy tylko próbuję, zdarza się nieszczęście. Ryba szamotała się niebezpiecznie blisko ostro zakończonej dziury w swoim kulistym domu, zszokowana nagłym wypływem wody. Trzeba było z okazji potopu rozkręcić stół i zamoczyć wszystkie ręczniki by wchłonąć wodę z podłogi. Teraz będę odrabiać pracę domową z prania. Ale przecież ja nie o tym chciałam...
Jakoś tak dziwnie od zawsze się dzieje, że wszystkie żywe istoty wokół mnie zdychają (mąż jeszcze żyje, odpukać!). Do wyjątków nie należą kwiaty. Był kiedyś jeden wytrzymały egzemplarz (gatunku nie pomnę), który przeżył ze mną dekadę od osiemnastych urodzin i wydawał się niezniszczalny. Wieść gminna niesie, że zaszkodziła mu ostatnia przeprowadzka. A raczej przetrzymanie go na mrozie. Albo na mrozie i upale. Albo brak wody przez pół roku. Kto wie? A może celowo dokonałam jego eutanazji, by wyjątek nie potwierdził reguły?
Jedyną osobą, która definitywnie nie rozumie, że nie mam ręki do kwiatów jest moja teściowa. Z każdej okazji (lub bez) wręcza mi jakąś doniczkę. I tutaj zbliżamy się do rzeczy zaskakującej. Jakby na przekór wszystkiemu, storczyk, który od niej dostałam wypuszcza pęd, który wydaje się, że po osiągnięciu pewnej długości - zakwitnie. Tłumaczę mu cierpliwie dzień po dniu, że nie mam ręki do kwiatów. Nogi też nie. Cierpliwości tym bardziej. Dzisiaj przywiązałam go drucikiem do wyschniętego pędu jego poprzednika, żeby unaocznić mu tragiczny koniec jemu podobnych. I co? Wydaje się, że w kilka godzin później jest trochę dłuższy. Wprawdzie obrażony odwraca się od biurka w stronę okna, ale jednak niezaprzeczalnie rośnie... Wnioski nasuwają mi się nieco filozoficzne... Ale o tych może innym razem. A na tą chwilę w głębi duszy, muszę przyznać przed samą sobą że widok kwiatów na oknie w listopadzie może mnie ucieszyć. Podobnie jak cicha satysfakcja, że mojej mamie storczyk nie kwitnie od dwóch lat;))

czwartek, 31 października 2013

Północna słodycz

Edit Posted by with No comments
Chodzi za mną...ochota na coś słodkiego. Ostatni październikowy wieczór. Za moim progiem, oprócz przebranych z okazji Halloween dzieci, czai się listopad. Czuję go w chłodzie podłogi, stopą jeszcze (!) bez kapcia.
Jestem w domu sama. Warunki idealne by pobuszować w kuchni. Ze stołu uśmiecha się dynia, ale na przekór importowanej tradycji, musi poczekać na swoją kolej. Dziś raczej zaprzyjaźnię się z pachnącymi jabłkami. Chciałabym napisać, że nasze, polskie, niepryskane, ale co do tego pewności nijakiej nie mam.
W tym miejscu specjalną nagrodę funduję dzisiaj temu kto zgadnie od czego zaczyna się każde moje kuchenne uniesienie... No więc (tak, tak, wiem - nie zaczyna się zdania od no więc)
Gdybym napisała książkę kucharską dla siebie i mnie podobnych, jej pierwsze zdanie brzmiałoby:
ODGRUZUJ KUCHNIĘ
w dalszej kolejności następowałyby wskazówki co do opróżnienia zmywarki, załadowania jej na nowo rzeczami, które zalegają na blacie, otwarcia działającej zmywarki by wyjąć coś, co w międzyczasie okazało się niezbędne i prawie można byłoby gotować. Zatem do dzieła.
Krok 1.
Otwórz szafkę, zobacz jakie gotowe mieszanki się tam kryją. Wybierz jedną z nich. Najlepiej tą opisaną jak poniżej:
stopień trudności: łatwe
czas przygotowania: 20 min
czas pieczenia: 30 min
Taka kompilacja oznacza że przy moim wątpliwym talencie przed północą (czyli za cztery godziny) powinnam móc coś zjeść. Oczywiście pod warunkiem że o północy nie włączy mi się autokrytyk pod tytułem "ale że żreć o północy??"
Krok 2.
Wyciągnij z lodówki jajka, w każdym przepisie potrzebne są jajka. Nie przeklinaj, upadło jak zwykle, wytrzyj podłogę, zapamiętałaś już chyba jak ciężko się ściera zaschnięte jajko z gresu polerowanego
Krok 3.
Przypomnij sobie komu pożyczyłaś blaszkę do pieczenia. Cholera, jak zwykle - mamie. Mieszka w innym mieście
Krok 4.
Olej wskazówki z opakowania dotyczące wielkości blaszki. Staraj się oszukiwać siebie jak robią w tych słynnych hasłach "rozmiar nie ma znaczenia".
Krok 5.
Wyłącz komputer albo chociaż go odłóż, bo nie zdążysz do północy.
Krok 6.
j.w.
Krok 7-45
j.w.
Krok 46
Jeśli jest jeszcze przed północą, zacznij wreszcie piec to ciasto.

piątek, 26 lipca 2013

Daleka od perfekcji

Edit Posted by with No comments
Boję się ludzi perfekcyjnych. Jest w nich coś niepokojącego. Jak w Królowej Śniegu. A ja od zawsze miałam w oku kawałek stłuczonego zwierciadła... Nie jestem perfekcyjna. Jestem mile morskie, a może kilometry albo lata świetlne daleka od perfekcji. Czasem mi z tym dobrze. A czasem gorzej. I to wydaje mi się normalne, choć może normalność w rozpędzonym świecie naprawdę od dawna nie istnieje.
Zapraszam Cię do mojego świata. Świata w którym dom nie zawsze jest czysty, nie istnieją białe rękawiczki, a gotowanie przypomina raczej zmagania z ośmiotysięcznikami niż gładko opisane kuchenne wyczyny kulinarnych blogerów.
Nie musisz być perfekcyjna/-y. Nie musisz być nawet dobra/-y.