środa, 8 stycznia 2014

Jalfrezi

Edit Posted by with No comments
W ramach postanowień noworocznych (o zgrozo!) powstał plan domowych posiłków na pochybel kuponom z McShita, które z takim zamiłowaniem realizuje mój mąż (żeby nie było - ja też tam jadam, ale tylko kurczaka łańcuchowego zmielonego z budą i mcfisha, który pewnie nie widział morza...). 
Wybór padł na jalfrezi z curry (kocham curry!) z przepisu Olivera. 
Tym razem jednak gotowania postanowiłam nie zaczynać jak w każdym moim przepisie od sprzątania kuchni (nie to żeby w kuchni było czysto), ale od zamówienia zakupów. Miły pan z popularnej sieci wniósł torby do kuchni i już mam wszystko żeby zacząć. Hmmm...czy na pewno wszystko?
Pierwsze punkty przepisu:
Obierz, przekrój i posiekaj cebulę (ostatnia cebula wyszła wczoraj, zakupy zamawiałam w niedzielę...)
Pokrój papryczkę chilli (chilli w tesco nie stwierdzono)
Obierz imbir (dlaczego do cholery nie zamówiłam imbiru? zadowolona mówię mamie przez telefon że czytałam że imbir szybko pleśnieje a mój w lodówce nie:) Tzn. "nie" było aktualne w zeszłym tygodniu - zielony, jak na złość!)
Zerwij i posiekaj listki kolendry (badyl doniczkowy zwiędł kilka dni temu).
Czort jakiś czy spisek? Z pierwszych czterech składników nie mam żadnego. Ale nie takie rzeczy już w kuchni przeżyłam:) Gotuję dalej... a raczej zaczynam ze składnikami, które mam.
Ile to jest "sporo" oleju i "trochę" masła? Niech cię szlag, Jamie, następnym razem ugotuję coś z Gordona...
Zanim przeszłam do dalszej części przepisu, zapuściłam Peszek i jej "pan nie jest moim pasterzem". W temacie zarzynania owieczek stwierdzam z przerażeniem, że gdy Oliver pisze "przekrój ostrożnie dynię piżmową" nie chodzi mu o bezpieczeństwo tegoż warzywa...Cudem nie odcięłam sobie ręki!
Na szczęście mieszanka papryki, dyni i ciecierzycy w garnku wygląda tak kolorowo i uroczo że udaje mi się zapomnieć o fobii krwi.
Następny punkt przepisu: umyj nóż, zatrzyj ślady zbrodni, wyrzuć zakrwawione ręczniki papierowe. Nie, w razie wątpliwości - Jamie o tym nie pisze, zawsze zapomina o sprawach kluczowych... Ale od czego macie mnie:)
Kolejny stwierdzony brak w przepisie. Nie ma dopiska: "poproś rano męża by odkręcił słoik z curry, bo gdy wyjdzie do pracy, nic już nie ugotujesz...". Zakrętka ani drgnie. Z pomocą przychodzi tłuczek do kotletów i nóż. 
Octu balsamicznego też nie mam, musi wystarczyć winny. Nie muszę odmierzać czterech łyżek. Przy wlewaniu pierwszej chlusnęła mi się do garnka poważna ilość...ups. 
Efektem kuchennych zmagań jest gar potrawy jak dla pułku wojska o niewiadomych jeszcze walorach smakowych. Co do rezultatów dam znać i jeśli będzie warto umieszczę przepis:)